czwartek, 14 listopada 2013

Pożegnanie z Ameryką Centralną

Stało się. Jesteśmy już na lotnisku San Jose(SJO). 8h czekania na lot. Wypiliśmy włoską kawę, za oknami ładna, słoneczna pogoda, ok.28st. C.

Niebardzo mamy co tu robić, więc zrobiłem rozliczenie wyjazdu, zapłaciliśmy po 29USD 'wyjazdowego' z Kostaryki i czekamy, czekamy, czekamy... Nie ma już ciśnienia na czytanie przewodników, planowanie. Dziwnie tak jakoś.

Z delikatną ekscytacją wspominamy różne etapy tego wyjazdu i wyraźnie czujemy już czas powrotu. Z radością - jak zawsze - powrót do kraju :).

Jutro będziemy w Madrycie, później nocleg w Barcelonie i w sobotę powrót do Krakowa z przesiadką w Bolonii.

Koniec! Dziękujemy wszystkim czytelnikom za kibicowanie i oglądanie tych marnych wypocin tutaj;) Do zobaczenia niebawem!

środa, 13 listopada 2013

Ostatni dzien, ostatnia noc.

Dzisiaj o 7 rano pobudka, potem ostatnie desayuno tipico (lokalne sniadanie) i wsiedlismy w autobus do parku Manuel Antonio. 


W parku oczywiscie nas przegadali na przewodnika, wiec wraz z rzeczonym i para Brytyjczykow udalismy sie na odkrywanie dzungli. Zgola odmienne to bylo doswiadczenie od poprzedniego chodzenia po dzungli w nocy :-) Bylo goraco, slonecznie i widzielismy pare jaszczurek, leniwce, malpy kapucynki. Ale najlepsze czekalo nas na plazy! Otoz na plazy jak z bajki (palmy, bialy piasek, sloneczko) grasowaly malpy i szopy pracze, ktore kradly ludziom jedzenie z plecakow. Wygladalo to tak, ze nie dalo sie we dwojke isc do wody, bo jedna osoba musiala siedziec i pilnowac z kijem dobytku :D Mnie sie nie udalo (bo powiedzialam ze zwierzat kijem bic nie bede) i nie dosc ze wredne ukradly mi jedzenie, to jeszcze jeden mnie ugryzl w noge jak mu probowalam wmowic po dobroci, zeby sobie poszedl (podobno sa zdrowe :P).
Po zakonczeniu tego pelnego stresu plazowania, poszlismy dalej wglab dzungli na spacer. Zatrzymalismy sie na dzikiej plazy, pusto, zadnych szopow praczy, no to dawaj do wody. Trzeba bylo nas oboje widziec w jakim tempie wyskakiwalismy z wody, kiedy do naszych plecakow z lasu wybiegla mama i 3 male szopy ;-) To byla predkosc ponaddzwiekowa conajmniej ;)
Co jak co, racja, ze obawialismy sie ze nas tu okradna, ale przez mysl nam nie przeszlo, ze beda to szopy! :P

Postanowilismy sie wiec ubrac i pojsc w strone wyjscia z parku. I oczywiscie zaczelo padac. I to w tym latynoamerykanskim stylu rzecz jasna. Zupelnie ociekajac woda wsiedlismy do autobusu, wysiedlismy na dworcu i pobieglismy na ostatnie casado - typowy obiad w Kostaryce.

Teraz sie suszymy i powoli trzeba zaczac sie pakowac bo jutro o 6.10 nas czeka podroz autobusem do Alajuela, skad mamy lot powrotny do Madrytu... Na pewno dzis jeszcze na piwo sie skoczy - padac juz raczej nie przestanie - pogoda barowa.


Ponizej fotka z plazy z felernymi szopami.

wtorek, 12 listopada 2013

Pacyfik - ciag dalszy - Quepos

Po dlugim zastanawianiu sie i rozwazaniu za i przeciw - zostajemy na wybrzezu Pacyfiku. Tak wiec z Jaco wyruszylismy w strone Quepos, gdzie po 2h oczekiwania na kolejny autobus do Dominical zjedlismy obiad i... ostatecznie wzielismy taxi (40km!), bo bylo mase ludzi w kolejce do autobusu. Za nieoficjalne taxi zaplacilismy troche wiecej, ale dostalismy sie tam duzo szybciej. W sumie bylo nas 5 osob i kierowca :).

Dominical - male miasteczko, a w sumie bardziej wioska bez drog asfaltowych. Wzielismy jakis pokoik 50m od morza za 15$. Bardzo spokojne miejsce. W sumie dla mnie za spokojne. Podobno za 1-2tyg. zaczyna sie sezon i przybedzie cala masa ludzi. Plaza stanie sie ladna, bary pelne, mnostwo surferow, etc. Teraz na plazy kupe smieci, galezi, kamieni, a w barach/restauracjach pare osob doslownie.

Wczoraj wieczorem praktycznie nie bylo co robic ani gdzie wyjsc. Wypilismy wiec piwko w barze-restauracji tuz obok naszego zakwaterowania, zjedlismy nachos z guakamole i tyle.

Dzis rano natomiast postanowilem wziac instruktora i pouczyc sie surfingu. Miala byc godzina, ale w sumie chyba z 2h wyszlo, za ta sama cene. Chlopaki sie przykladali wiec nawet cos zalapalem.

Potem obiad, zebralismy nasze rzeczy i.. z powodu deszczu wezielismy taxi zeby podjechac z bagazami na przystanek autobusowy, ale szybko dowiedzielismy sie, ze autobus odjechal 45min. wczesniej niz widzielismy na rozkladzie. Ach ta Ameryka Centralna! Natomiast taksowkarz powiedzial, ze wlasnie jedzie do Quepos i moze nas zabrac za 20$. Juz zaczelismy wysiadac... ale powiedzial: "Dobra, 10$". No i pojechalismy. Taka sama kwota, za jaka dotarlismy wczesniej.

No wiec mamy wieczor, jestesmy w Quepos, obchod po miescie juz byl i male piwko w barze zrobione.

Jutro rano jedziemy do parku Manuel Antonio. Podobno ladnie jest ;).

niedziela, 10 listopada 2013

Jednodniowy pobyt w Santa Elena

W przeciagu jednego dnia w lasach chmurowych w Monteverde udalo nam sie o 15.00 w strugach deszczu odwiedzic plantacje kawy, polaczona z przetwornia kawy, kakao i cukru trzcinowego. Wlasnorecznie robilismy czekolade i cukierki, dowiedzielismy sie mnostwo informacji o kawie i kakao, probowalismy cukru prosto z trzciny i ogolnie bylo duzo zabawy! :)

Prosto z fabryki kawy (rowniez w strugach deszczu) poszlismy na nocna wedrowke z przewodnikiem po dzungli, celem odnalezienia dzikiej zwierzyny. Uzbrojeni w kurtki przeciwdeszczowe i latarki udalismy sie na poszukiwania wglab ciemnego lasu. Na poczatku nic nie zapowiadalo ze bedzie tak ekscytujaco. Widzielismy jakiegos swierszcza i ogromne patyczaki, ale potem przyszla pora na tarantule, tukana, jadowitego weza, ktory wlasnie polowal, leniwca, ktory jadl listki i oposa.

Przemoczeni do suchej nitki wrocilismy do hostelu, rozwiesilismy we wszystkich mozliwych miejscach ociekajace ubrania i poszlismy spac. Rano wciaz mokre ubrania spakowalismy do workow a nastepnie do plecakow i o 6 rano autobusem odjechalismy w cieplejsze miejsce, gdzie znow zdychamy z goraca. Jestesmy znow nad Pacyfikiem w miasteczku Jaco, zaliczylismy kapiel w morzu i piwo w basenie (na bogato! :P) i zaraz udajemy sie na drinka, myslac dokad jechac jutro - zostac nad Pacyfikiem, czy uderzac na Karaiby?!?

Kostaryka niestety jest odczuwalna na portfelach.... Taka niemila odmiana po tanim Hondurasie i Nikaragui.

piątek, 8 listopada 2013

Kostaryka-idą Święta!

Wstalismy dzisiaj przed 7. Dopinanie plecakow, sniadanko "na miescie", plecaki na plecy i polowanie na autobus. Akurat nadjechal. Alternatywa byla troche drozsza taksowka, ale autobus mial odjechac za 15min. Po 45 min. ruszylismy ;). Wysiedlismy na skrzyzowaniu z interamericana, gdzie - o dziwo - odjezdzal prawie kolejny autobus - jadacy do granicy z Kostaryka. Tak wiec po troche ponad 1h bylismy u celu. Na dzien dobry obskoczyla nas grupa "pomagaczy", ktorym Ania prawie zaplacila 1$ za przepisanie danych z paszportu, ale ostatecznie podziekowalismy i poszlismy do okienka. Najpierw 1$ oplaty miejskiej (a jakze!), potem 2$ za opuszczenie tego pieknego kraju (za kare czy co?). Potem kilkaset metrow dalej po blotnistej drodze, w miedzyczasie sprawdzanie paszportow przez napotykanych policjantow i kolejnka do okienka imigracyjnego w Kostaryce. Po sprawdzeniu bagazy przez skanery, jak na lotnisku, kupilismy bilet na autobus do Los Juntas, skad po 3.5h jazdy zlapalismy autobus do Monteverde (no, nie tak od razu - musielismy poczekac 15min. ;) ).

Na miejscu obejrzelismy 3 opcje noclegow, wybralismy najtansza (8$ za osobe) - w koncu Polaki-biedaki jestesmy, a w dodatku z Krakowa. Kolacyjka w lokalnym stylu, wyplacilismy 50 000 ...colon.

Podsumowujac: jestesmy na 1400 m n.p.m., temperatura otoczenia 19 st.C (!), a przygotowania do Swiat Bozego Narodzenia trwaja. Ach ta Kostaryka!




Jutro planujemy isc na wieczorne ogladanie flory i fauny oraz na "coffee tour" czyli beda opowiadac, jak sie robi kawe :). Pura vida! (jak tu mawiaja - takie pozdrowienie w stylu "ciesz sie zyciem" ;) ).

czwartek, 7 listopada 2013

San Juan del Sur(f)

Jestesmy w raju dla surferow :) Dotarlismy do miejsca blisko granicy, stad juz w miare prosta droga do Kostaryki.

Wczoraj zjedlismy kolacje z widokiem na morze, podziwiajac piekny zachod slonca :) Skosztowalismy rum Flor de Cana - dla porownania 12 i 18 letni. Zdecydowanie 18 letni lepszy :P

Dzis wybralismy sie jak bydlo wiezione na rzez pick-upem na plaze Madera. Mega widok i ogromne fale! Tam standardowo wychylilismy jugos frescos (soki wyciskane z owocow) i wrocilismy z powrotem do hotelu. Piotr udal sie na canopy (zip line) do lasu, a ja zostalam wydelegowana do napisania posta :)

Z gory przepraszam za skladnie. Pisze na lekkim rauszu :P Chcialam grzecznie wrocic do hotelu ale sie nie dalo. Szlam sobie ulica i siedzial chlopak z dziewczyna,grali na gitarze Oasis - Wonderwall. No to wez sie nie zatrzymaj jak to jedna z moich ulubionych! Powiedzialam ze zaspiewam z nimi, dostalam 2 piwa, miejsce do siedzenia i komputer (wiec pisze posta :P). Zal bedzie od tych ludzi jechac.

Jutro uderzamy na Kostaryke, zobaczymy jak tam bedzie :)

środa, 6 listopada 2013

Wulkan zdobyty!

9h, 1600m pod gore o nachyleniu 45-60 stopni po nieprzygotowanej, kamienistej, waskiej sciezce. Wracajac nie moglem prawie chodzic, a dzisial ledwie z lozka wstalem. Ale udalo sie, La Concepcion zdobyty! Warto bylo zajrzec do tego 'wielkiego pieca'

wtorek, 5 listopada 2013

Wyspa Ometepe i wulkan




Wczoraj rano sniadanie i w droge! Najpierw taxi na jakis przystanek przy glownej drodze(Panamericana). Nie wiecej niz 20min.czekania i podjechal autobus do Rivas. Podroz zaczelismy stojac(autobus jechal ze stolicy), co przystanek przeciskali sie przez caly autobus obwozni sprzedawcy, krzyczac co oferuja. Po jakichs 2h dotarlismy do Rivas,po krotkiej negocjacji wsiedlismy do taxi do San Jorge(10zl), gdzie juz czekal prom na Ometepe(po 10zl). Wczesniej oczywiscie oplata za... wjazd na wyspe(1,5zl.)

Ometepe... Po doplynieciu zlapal nas 'amigo' oferujacy wszelaka pomoc. Okazal sie pozniej taksowkarzem, ktory wraz z jakas para Niemcow zabral nas za 10$ na druga czesc wyspy. Zatrzymalismy sie w chyba najlepszej miejscowce przy najlepszej plazy na wyspie. Pozniej okazalo sie, ze tu nie ma prawie nic:P. Moje ego negocjatora podlamalo sie,jak dowiedzialem sie, ze Niemka dostala nizsza o 15$ cene niz my! Wrr...

Po kapieli w jeziorze wielkim jak morze, kupilismy prowiant na wyprawe na wulkan. Zdecydowalismy isc sami bez przewodnika.

Pobudka o 4:50. Niestety padal deszcz i uznalismy, ze przelozymy wyprawe na nastepny dzien. Pospalismy jeszcze troche i po kawce(fotki!), pozyczylismy rowery. Nie jest latwo jezdzic w tym klimacie po nierownym terenie... Pojechalismy zobaczyc slynne na tej wyspie petroglify, po drodze kupilismy kilka slynnych, organicznych produktow i porobilismy zdjecia majestatycznemu wulkanowi La Conception, ktory akurat dzis nie byl zasloniety przez chmury!

Ania jednak zrezygnowala z wyprawy na wulkan, wiec ide szukac przewodnika, zeby samemu nie wlazic jutro.

sobota, 2 listopada 2013

Aktywne spedzanie czasu w Nikaragui

Noclegi w Ameryce Srodkowej troche weryfikuja pojecie "hotelu". Warunki spartanskie - pokoje bez okien (chociaz i tak dobrze ze nie bez klamek :D ).

Wczoraj udalismy sie na wycieczke do Kanionu Somoto. Najpierw taksowka (a jakze!) chlopek nas zawiozl pod lepianke swojego kolegi, ktory nazywal siebie "przewodnikiem po kanionie" (guia). Za utargowane 15$ od osoby kupilismy swojego przewodnika i wsrod swin i kaczek przebralismy sie w stroje kapielowe (bylam nawet w wychodku, ha! :P), dostalismy rozpadajace sie buty do wody i kamizelki ratunkowe, a potem czekaly nas 3 etapy wycieczki po kanionie: 1. wedrowka wzdluz rzeki, 2. plywanie rzeka wplaw, 3. plywanie lodka po rzecze. Ubaw przedni, troche jak rafting bez pontonu :) Poobijani o rzeczne kamienie i skaly udalismy sie nastepnie do hostelu po rzeczy i znow w droge - do Masaya. 

I znow czekal nas sprawny transport - zaskakujace jest to, ze w tak chaotycznym kraju, transport wydaje sie o niebo lepiej zorganizowany niz w Polsce. Przyjezdzasz do jednego miejsca, za chwile masz autobus do kolejnego. Poza tym ludzie sa niesamowicie pomocni. Stalam sobie na dworcu w Esteli, pilnowalam bagazu (Piotr poszedl po jedzenie :P), nic nikogo nie pytalam, nagle jakas dziewczyna zapytala dokad chce jechac i zaczela wypytywac wszystkich o ktorej i skad jedzie autobus :) no mega sympatyczne.

Przyjechalismy do miasta Masaya wieczorem i... przezylismy szok z tego jak wyglada "dworzec". Otoz dworzec byl polaczeniem wielkiego placu z udeptanej ziemi, targu z owocami i zwierzyna domowa oraz wysypiska smieci. Jeden wielki misz-masz. Nie wygladalo to zbyt bezpiecznie, wiec starym zwyczajem od razu w taxi i do hotelu. Hotel, jak juz wspominalam - pokoje bez okien :P Naszym plynnym hiszpanskim wszystko ustalilismy, zaplacilismy a potem okazalo sie ze (o dziwo!) wlasciciel mowi calkiem dobrym angielskim :P

Dzisiaj z kolei poszlismy z rana na wycieczke na aktywny wulkan Masaya. Ciekawe przezycie w oparach siarki i 30 C upale... Cali mokrzy po ponad godzinie dotarlismy na szczyt z solidarna decyzja: na dol JEDZIEMY czymkolwiek. Po wyjsciu na wulkan od razu skierowalismy sie do straganu ze swiezymi owocami i kupilismy plastry ananasa (po raz pierwszy jadlam ananasa z sola - super!) i arbuza. Przed droga powrotna to samo + mleczko prosto z kokosa :)

Ponizej kanion Somoto + wulkan Masaya :)



czwartek, 31 października 2013

Nikaragua!

Uff, duzo sie dzialo!
Wczoraj, zgodnie z planem wypozyczylismy quada (45USD) i pojechalismy na podboj wyspy. Okazalo sie, ze za duzo drog nie ma i w sumie objechalismy tylko wschodnia czesc. Duze kaluze, bloto, ja i Ania oraz quad. Idealne polaczenie! Na zmiane prowadzilismy (pierwszy raz w zyciu) taki sprzet, nagrywalismy filmiki, robilismy zdjecia, gonilismy jaszczurki, wjezdzalismy w kazdy zakamarek. Znalezlismy ladna plaze, wiec byl czas na odswiezajaca kapiel, poplywalismy tez - w przerwie od jazdy - z rurka, szukajac konikow morskich (bez skutku). Mega udany pomysl i swietna zabawa :). Kupilismy bilety na prom, oplacilismy nocleg i nurkowanie.

Tylko slonce troche nas spalilo... Wlasnie, slonce. Z tego wszystkiego nie zdazylem na oczekiwany zachod slonca :(. Wiec zostalo male piwko, kolacja i spanie.

Dzisiaj pobudka o 5:40, przed 6 wyruszylismy do portu. 6:20 wyplywamy, po godzinie bylismy w La Ceiba, taksowkarz "w locie" prawie nas zlapal i za 200 lempirow zawiozl na lotnisko. Kawka, soczek, ciasteczko i wsiedlismy po chwili oczekiwania do turbosmiglowego ATR. W sumie chyba ok. 20 osob tylko, z czego 4 obcokrajowcow z nami. Niecala godzina lotu, Tegucigalpa okazala sie byc malowniczo polozona na wzgorzach - az szkoda, ze jest tak niebezpieczna i nie mozna tam spedzic wiecej czasu.

Po wyladowaniu i zorientowaniu sie w sytuacji "co - gdzie - jak" poprosilismy taksowkarza o zawiezienie nas na dworzec autobusowy Mercado Jaliapa (czy jakos tak). Nowiutkim hundai bez tablic rejestracyjnych(!) dojechalismy bezpieczenie na miejsce. Po drodze naszym super hiszpanskim dowiedzielismy sie, ze nasz plan dostania sie do granicy jest sluszny. Na dworcu, pospinani, szybko kupilismy bilety, autobus za 6min., po chyba 2h dotarlismy do El Paraiso, tam juz czekal kolejny autobus do Los Manos na granicy, gdzie zaczela sie kolejna przygoda. Po wedrowce od okienka do okienka (w sumie chyba 4-5 ich bylo), oplaceniu 3 oplat (ok 60 zl - pytam sie ZA CO?), przeszlismy pod ostrzalem wzrokow tubylcow do Nikaragui. Oczywiscie - autobus juz czekal - i po paru minutach czekania jechalismy z tubylcami do Ocotal, miasteczka 22km od granicy. Wczesniej dowiedzielismy sie, ze bedziemy mieli tam kolejny autobus (za kolejna sume - uwaga - 2zl) do Somoto, gdzie chcemy zobaczc slynny kanion.

Do Somoto dotarlismy grubo po zachodzie slonca. Taksowka dostalismy sie do uaptrzonego w Lonely Planet "hotelu", gdzie za 50zl dostalismy pokoj. Jutro wyruszamy o 8 na podboj kanionu i chwile po 12 chcemy wyruszyc do Masaya.


Dlaczego nie ma zdjec? Wolimy nie chodzic wieczorem z aparatami. Tutaj powinno byc w miare bezpiecznie, ale dalej jest to nowe, nieznane miejsce.


wtorek, 29 października 2013

Grzejemy poslady na Karaibach

W miescie Tela z pomoca miejscowych udalo nam sie zorganizowac prywatnego taxowkarza, ktory zabral nas do wioski Trinfo de la Cruz, gdzie mieszkaja potomkowie afrykanskich niewolnikow. Po zaznajomieniu sie z ich bogata kultura (swinie w blocie w centrum wsi i kuchnie polowe :P) i odtanczeniu "punta" z miejscowa ludnoscia, nasz prywatny taxowkarz zabral nas do hostelu po plecaki a nastepnie wywiozl na srodek drogi, gdzie lapalismy autobus do portowej miejscowosci La Ceiba. Po 1,5h jazdy dotarlismy na dworzec, skad znowu taksowka zostalismy odwiezieni do portu. Pierwszy raz chyba od poczatku wycieczki udalo nam sie byc gdzies grubo przed planowym odjazdem statku. O 16:00 zaladowalismy sie na statek i po godzinie plyniecia (prawie do porzygu przez wysokie fale - juz na pewno wiem ze mam chorobe morska), wysiedlismy zieloni na karaibskiej wyspie Utila. Tu jak szarancze oblepili nas miejscowi oferujac noclegi. No wiec jak szalec to szalec - pokoj z lazienka i klimatyzacja :P plus sniadanie za 1$ (warte swojej ceny :P).

Wczoraj wybralismy sie na nurkowanie. W zasadzie Piotrek sie wybral, bo ja wzielam tylko rurke i plywalam po powierzchni :) Slonca nie bylo, szkoda, ale wciaz powtarzamy nasza mantre: "Jest pora deszczowa - musi padac" :D ale nie ma czego zalowac - poparzenie sloneczne zaliczylam dzisiaj. Tak to jest jak sie czlowiek walnie na plazy i pochlona go stronice Lonely Planet przy planowaniu dalszej czasci wycieczki...

Siedzimy wiec na Karaibach, jemy pyszne zarcie, pijemy calkiem dobre piwo made in Honduras. Rano i wieczorem zjadaja nas miejscowe muszki (sandflies). Jutro pozyczamy quada i jedziemy objechac wyspe :)

Teraz kilka fotek:








sobota, 26 października 2013

Tela, w koncu widzielismy kawalek morza w oddali

Pobudka 6:30, w koncu mamy wakacje ;) Po ogarnieciu sie i sniadaniu(burito) pojechalismy do ruin. Przewodnik okazal sie nieustepliwy w kwestii ceny (25$), wiec poszlismy zwiedzac na wlasna reke. Nie bylo prawie turystow, wiec oprocz komarow, nikt nam nie przeszkadzal w zwiedzaniu i moglismy poczuc klimat Majow. Jednak brakowalo troche informacji co i do czego sluzylo, albo co wykute znaczki w skalach oznaczaja...

Niestety zabraklo czasu na zwiedzenie Las Sepulturas (druga czesc ruin). Szkoda.

O 11 mial byc autobus do Tela. Po zabraniu rzeczy z hostelu, pojechalismy na dworzec. Bilet okazal sie kosztowac nie 26$ a 36$, ale nie mielismy wyboru za bardzo. Autobus przyjechal spozniony 1h. Ach to latynowskie poczucie czasu :). Nastepnie 5h w autobusie (z przesiadka w naszym ulubionym, najniebezpieczniejszym miejscu na ziemi - San Pedro Sula - znowu przezylismy!). Po drodze czytanie przewodnikow (Piotr) i spanie/podziwianie widokow (Ania). W Tela czekala juz na nas taxi, zabrala za 50 L do hotelu Tela, ktory okazal sie juz nie istniec. Wiec zatrzymalismy sie w alternatywnym miejscu - Hotel Mango (25zl/noc/osoba).

Po wyjsciu na miasto okazalo sie, ze bankomaty nie chca wyplacic nam pieniedzy! Sprawdzilismy wiec wiadomosci z Polski, czy aby jakiejs wojny nie ma i okazalo sie, ze... przyczyna naszych niepowodzen jest zmiana czasu! Wiec skonczylismy na koncu swiata bez pieniedzy :P. Moze jutro bedziemy miec wiecej szczescia. Idziemy cos zjesc i moze potanczyc w koncu. W tle leci juz kolejna bachata...

piątek, 25 października 2013

Copan Ruinas - przezylismy druga wizyte w San Pedro Sula

Wczoraj wieczorem okazalo sie, ze nasz kolega Juan Carlos nie ma biezacej wody w lazience i trzeba bylo wziac "prysznic" metoda wiaderko - czerpaczek. Zmeczeni zasnelismy szybko.
Pobudka ok.6, regionalne sniadanko z regionalna kawa i wyjazd do San Pedro Sula w... bagazniku :). Nasz kolega nie mial miejsca w aucie, bo zabieral jakies 4 dziewczyny do miasta do pracy.

W radiu na zmiane pop, salsa, reaggeton i bachata. Jestem w raju :).

Na ulicach chaos, amerykanskie auta i kupa smieci na poboczu. Tutejsza kultura nie przewiduje nie tylko segregowania odpadow, ale nawet wyrzucania smieci do koszy (ktorych chyba nie ma).

Zostalismy zawiezieni na dworzec i kolejne wyzwanie. Uzbrojeni w 100% czujnosci wyplacilismy pieniadze z bankomatu i kupilismy bilety do La Entrada. Autobus bezposredni do Copan Ruinas mial byc dopiero za 2h, wiec zdecydowalismy sie na przejazd z przesiadka.

Po drodze super krajobrazy, gory i pagorki i smieci na poboczu. Wszedzie! Usnalem i obudzilem sie w La Entrada, gdzie mielismy sie przesiasc w inny srodek transportu. Wybieglismy z autobusu i zlapal nas jakis pan naganiacz i zaprowadzil do busika. Kontynuujac podroz w 15 osobowym busiku zmiescilo sie w szczycie do 26 osob ;).

W Copan Ruinas szybko dojechalismy TukTukiem (prawie jak w Tajlandii) do jakiegos hosteliku. Pozniej zwiedzanie muzeum rzezb Majow w kamieniu, kolacja i szykujemy sie do wyjscia "na miasto". Okolica przyjemna, spokojna i malomiasteczkowa.

Jutro zwiedzamy wlasciwa czesc ruin Majow!

czwartek, 24 października 2013

Pierwszy dzien w Hameryce! Zyjemy!

Bedzie krotko. Po dluuugim dniu, glownie w samolocie i spedzonym na czytaniu przewodnikow, chwili strachu czy oby taksowka z lotniska nas gdzies nie porwie, udalo sie dotrzec do naszego "znajomego" z CouchSurfingu. Jestesmy cali i bezpieczi w El Progreso. Jutro z rana kolega zawozi nas na dworzec autobusowy w San Pedro Sula i jedziemy do Copan Ruinas.

środa, 23 października 2013

Barcelona

A jednak się udało ;) Dotarliśmy do Barcelony, nasz hiszpański okazał się być na świetnym poziomie, ponieważ udało zamówić się obiad i - uwaga -

dostaliśmy to, co chcieliśmy :).

W drodze na lotnisko

Skupienie, kazda nowa informacja na wagę złota. Może zdążymy na lotnisko, bo oczywiście jesteśmy spóźnieni.

wtorek, 22 października 2013

Przygotowania

Pakowanie, organizowanie, drukowanie, przygotowywanie... jak to Ciapek powiedział - "reisensraczka".

Jak zwykle wszystko na ostatnią chwilę, szukanie osób na Couch Surfing, zbieranie informacji, adresów.

Jutro o 9 wyjazd. Pierwszy odcinek Katowice - Barcelona do pokonania na pokładzie Wizzair.

Plecak, ubrania, stosy kartek... I Ania nie ma śpiwora :P

poniedziałek, 21 października 2013

Zakładam blog. Pewnie kilka osób będzie chciało wiedzieć, czy jeszcze nas dzikie zwierzęta nie zjadły, więc tutaj MOŻE uda się coś pisać. Trzymajcie kciuki za mnie i Ania Z  :)